Wyspa Babegue

Admirał postanowił teraz popłynąć ku południowo-wschodowi „dla znalezienia złota i korzeni.” Indyjscy przewodnicy znów w wielkie natężenie wprawili Europejczyków, mówiąc o nowym kraju cudów, który nazywali Babeque. Dopiero 12. listopada powiał wiatr pomyślny i eskadra po przebyciu 18 leguas w kierunku południowo-zachodnim dosięgła Cabo de Cuba (Punta de Mulas). Przed podniesieniem kotwicy kazał pięciu krajowców, niespodziewających się bynajmniej napadu, pochwycić z łodzi w zamiarze zabrania ich do Hiszpanii, i uprowadzić z wyspy siedem kobiet, ponieważ w Gwinei od polujących na niewolniki słyszał, że murzyni w towarzystwie kobiet daleko są posłuszniejsi. Ten gwałt tak przeraził krajowców, że zaraz opuszczali swoje chaty, jak tylko okręty pokazywały się u brzegu, a niektórzy Kubańczycy starali się nawet groźnymi ruchami odstraszyć potem Hiszpanów od wylądowania, ale uciekli, jak tylko się łódź do nich zbliżyła. D. 21. listopada Martin Alonso Pinzon oddalił się z Pintą w kierunku wschodnim. Ponieważ Kolumb podejrzewał, że Pinzon stara się przed nim znaleźć złotodajną wyspę Babehue, więc dawał Pincie sygnały za pomocą latarni zawieszonych na maszcie; ale chociaż noc była jasna, a wiatr pomyślny, wszakże Martin Alonso wraz ze statkiem swoim zniknął dnia następnego. Admirał z dwoma pozostałymi okrętami trzymał się dalej dotychczasowego kierunku i popłynął przeciw wiatru ku wschodniej kończynie Kuby. D. 15. listopada nasycał się Kolumb widokiem lasów iglastych na wybrzeżu i patrząc na pnie wspaniałe widział już, jak się tu budować będą najpotężniejsze na świecie floty. Z nie mniejszym zachwytem maluje sam łagodne pochyłości Kuby, pokryte palmowymi i iglastymi drzewami i jeden z najmilszych zakątków ziemi (la mas hermosa cosa del mundo), gdzie się nagle otworzyła przed nim ukryta, cienista zatoka o przejrzystej wodzie, tak piękna, że zdawało mu się, iż się nie będzie mógł nigdy oderwać od tego przepychu zieleni. Wzywał swoich towarzyszy na świadków, że tysiąc ust nie wystarczyło by do zachwalenia monarchini całej tej piękności, i ze gdy to pisze, ręka, jakby w skutek czarów, odmawia mu posłuszeństwa.

Wyspa Babegue, jak przypuszczał, leżała na północo-wschód od niego, gdy piątego grudnia dosięgnął wschodniej kończyny Kuby (Punta de Maysi) i dał teraz temu krajowi na cześć hiszpańskiego następcy tronu nazwę Juana. Jednocześnie na wschodzie ukazało się nowe wybrzeże. Do najbliższego przylądka tej nowej ziemi przez noc dojechano i dano mu nazwę Cabo del Estrella (Capdu Mole St. Nicolas), Gdy dnia 6. grudnia opłynięto ten wdzięczny przylądek wyspy Haiti, wówczas wynurzyły się na wschodzie wzgórki wyspy Tortuga, a wieczorem przystań San Nicolas dała schronienie żeglarzom. Poza dobrze uprawnymi polami, gdzie młoda zieloność okrywała ziemię, jak na wiosnę w okolicach Cordoby, wznosiły się wysokie góry. W nocy świeciły liczne ognie na wyspie, a w dzień podnosiły się wszędzie słupy dymu do góry, ażeby, jak przypuszczał admirał, ostrzec dalekich sąsiadów o przybyciu cudzoziemców, prawdopodobnie jednak były to ognie służące do odpędzania mosquitos (owadów). D. 7. grudnia przeniesiono się z portu San Nicolas do innej przystani ku wschodowi, którą Kolumb nazwał Puerto de la Concepcion i gdzie osiem dni zabawił. Podróży do wyspy Haiti, której Kolumb dał nazwę Espanioli z powodu jej podobieństwa z andaluzyjskimi krajobrazami, sprzeciwiali się ciągle lukajscy jeńcy, odmalowując z przestrachem jej mieszkańców, jako ludożerców. Wymawiali przy tym często imię Karibów, które admirał źle dosłyszał, i to złe dosłyszenie było powodem, że ludożercze szczepy amerykańskie nazywano potem powszechnie Caniba albo Canibalami. Zarazem wyraz ten zaprowadził go na dziwne wywody. „Caniba, pisze pod 11. grudnia, nie może nic innego oznaczać, jak ludy Chana, a zatem musi on gdzieś w pobliżu rezydować. Prawdopodobnie wysyła on swoje floty na połów niewolników, a ponieważ krajowcy nie widzą, aby pochwyceni kiedykolwiek wracali, wyobrażają sobie, że ich tam pożerają. Tak to co dzień studiuję tych Indian, a oni nawzajem coraz lepiej nas rozumieją.”