Tortuga

Jakkolwiek ognie zdawały się wskazywać, że kraj jest gęsto zaludniony, przecież dotychczas napotykano tylko opuszczone chaty na brzegu. Na koniec 12. Grudnia trzej majtkowie odkryli bandę zupełnie nagich krajowców, którzy natychmiast uciekli; tylko jakaś młoda, ładna kobieta wpadła im w ręce i tę natychmiast zaprowadzili na okręt. Ubraną i obdarzoną wysadzono ją na powrót na ląd, aby tym sposobem pozyskać sobie ufność krajowców. Następnego dnia wysłano dziewięciu dobrze uzbrojonych ludzi w głąb kraju, gdzie o cztery mile od brzegu natrafili na osadę z 1000 domów. Z początku i tu przerażeni krajowcy zaczęli uciekać, ale lukajski Indianin, towarzyszący Hiszpanom, starał się ich natchnąć ufnością, co w istocie nastąpiło, gdy część krajowców wniosła w tryumfie na barkach kobietę, którą Kolumb obdarowawszy puścił na wolność. Wysłani na zwiady wymownie za powrotem odmalowywali wdzięki kobiet, które nie znajdowali ciemniejszymi od Andaluzek, a tymczasem admirał nasycał się czystą radością podziwiania nowych okolic, ozdobionych wierzchołkami gór, które mu się wydawały wyższe od Pic’u TeneryfFy. Nocą z pokładu przysłuchuje się strzykaniu koników polnych, skrzekotaniu żab, i ciągle mu się zdaje, że pomiędzy pierzastymi śpiewakami słyszy rodzinnego słowika. D. 15. grudnia dotknięto przejazdem wyspy Tortuga, a następnego dnia na Espanioli przy zwiedzaniu jakiejś wioski indyjskiej poraź pierwszy zawiązano stosunki z jednym z kacyków. D. 18. Grudnia w święto Panny Maryi, kiedy flagi powiewały a działa grały, kazał się indyjski książę zanieść w lektyce na brzeg a stamtąd przeprawił się do okrętów. Zachowywał on arystokratyczną powagę i stosownie do indyjskiej etykiety mówił bardzo mało. Przy pożegnaniu dano na cześć jego salwę z dział.

Od 19. do 24. grudnia oba okręty posuwały się powoli między Tortugą a Espaniolą ku Wschodowi. Wysłańcy nitainów czyli magnatów ukazali się na pokładzie, brzegi zaroiły się ciekawymi i nieraz setki łodzi przywoziły okrętom żywności, chleba cassabe, korzeń yams, bawełnę, a przede wszystkim złoto. Im dalej na wschód, tym większe były bryłki złota lub złote ozdoby, które naiwni krajowcy oddawali za perły szklane, dzwoneczki i najlichsze drobiazgi. D. 23. grudnia z 1000 ludzi zwiedziło eskadrę w łodziach, drugie tyle wpław puściło się od brzegu, a między nimi tacy, co z głębi kraju przybyli, aby oglądać cudzoziemców. Wszędzie przy większym zaludnieniu okazywały się wyżej rozwinięte stosunki, niżeli na pustej Kubie. Domy w osadach tworzyły ulice, podział ludu na poddanych i panów wyraźnie występował, i dawał się słyszeć jakiś inny język, niezrozumiały lukajskim Indianom. Gdy wreszcie krajowcy ojczyznę złota, gdzie jakoby umiano złoto odlewać w formy, nazwali Cibao, to nazwa ta w Kolumbie nowe wywołała złudzenie, i był on pewny, że teraz już dosięgnął Zipangu Marco Pola.

24. grudnia opuścił admirał zatokę Acul i opłynął przylądek, któremu dał nazwę Punta Santa. Na kilka dni przedtem wysłał był łódź dla zbadania drogi wodnej, którą miał odbywać, tak że teraz po dwóch nocach czuwania pozwolił sobie odpocząć. Około północy spali wszyscy majtkowie, a ster wbrew surowemu zakazowi admirała poruczono jakiemuś młodzikowi. Nieświadomy niebezpieczeństw wprowadził on okręt na ławę piaszczystą, pomimo iż szum wody, który ostrzegał o niebezpieczeństwie, słychać było na milę. Na okrzyk trwogi tego młodego sternika, admirał pierwszy wyskoczył na pokład i kazał spuścić łódź dla zarzucenia kotwicy, gdyż jeszcze można było ocalić okręt. Ale załoga, której to polecono, straciła zupełnie przytomność, nie tylko nie wykonała rozkazu, ale schroniła się na pokład Niny, żeglującej w półmilowym oddaleniu. Stamtąd z gniewem zawrócono majtków do pełnienia swoich obowiązków, a zarazem wysłano na pomoc łódź karaweli. Ale Santa Maria, pomimo iż zrzucono maszt dla ulżenia jej, nie dała się już ocalić, i chodziło już tylko o przewiezienie ludzi i zapasów na brzeg. Nazajutrz rano posłał admirał do wsi pewnego kacyka imieniem Guacanagari, który go kilka dni przedtem kazał był przez posłów powitać. Naczelnikowi i wszystkim Indianom obfite łzy stanęły w oczach, gdy się dowiedzieli o rozbiciu okrętu. Na skinienie Kacyka poddani jego pomagali przewozić na łodziach rzeczy z rozbitego okrętu i tak uczciwie sobie postępowali, że, jak admirał zapewnia, ani jednego ćwieczka nie zabrakło.